Juz dawno po lecie. Zmiany w domu, bo matka doznala malego udaru, potem długo dochodziła do siebie, po drodze mnostwo wizyt lekarskich.
Teraz jakoś funkcjonuje, ale obrażona, bo chcialaby zostać naprawiona, byc samodzielna i bardziej mi dokuczac. Te fochy, furie nie wiadomo o co. Ona z charakteru jest wredna i złośliwa, a mnie przez większośc życia nienawidziła jak psa. Z wzajemnością, a jakże.
Przez jakiś czas, gdy Zbyszek chorowal, a potem zmarł, zachowywała się w miarę przyzwoicie, ale nigdy jej nie dowierzałam, bo jest fałszywa i podstępna.
Teraz jest zalezna ode mnie i nic na to nie poradzi, jeszcze próbuje podskakiwac, ale mam nadzieję, ze niebawem całkiem straci powera, bo chciałabym mieć trochę świętego spokoju.
Zastanawiam się, jak długo to potrwa i w jakiej postaci. Jak znam życie, będe przy niej uziemiona jeszcze wiele lat, kosmos. Wszyscy, ale to wszyscy z rodziny i znajomych już poszli, a ta mimo wielu chorób trwa. I narzeka.