Praca

Niedziela się kończy, jutro znów do tej durnej pracy. Nie dość, że to zupełnie nie moja bajka i muszę się tym gównem zajmować, żeby przeżyć, to jeszcze cyrk na kółkach. Gdy przyjmowałam się do pracy półtora roku temu, było zupełnie inaczej. Potem były awantury, pierdolamento o ratowaniu kancelarii, nowy szef, nowe pomysły, a raczej milion pomysłów naraz. Szkoda tylko, że mimo szumnych zapowiedzi nie ma szkoleń, ale są wymagania! Zamiast szkolenia - mail, żenada. Mam umowę do połowy czerwca, więc na razie siedzę, ale nie jestem pewna, czy mnie nie wywalą, albo czy ja już nie zdzierżę tego syfu i nie pójdę w cholerę. Jak na razie niby spoko, ale zdążyłam się zorientować, że tam sentymentów nie ma; wprawdzie mam całkiem dobre wyniki, ale różnie to bywa. Na samą myśl chce mi się rzygnąć i ogarnia mnie wściekłość. Najprzyjemniej pracowało się, gdy przez pewien czas było bezhołowie, nikt nikogo nie kontrolował, nie słuchał. Każdy miał swoje zadania, na których się znal i wykonywał poprawnie. Nie było problemów. Sprowadza się to wszystko do tego, że lubię dobrze wykonywać swoje obowiązki, a nie zawsze przez panujący burdel mogę, co mnie frustruje.

Było i jest

Było zielono, jest niebiesko.
Zmiany, zmiany, a może zastój, a może... eeee? Raczej zastój mimo wszystko, mimo pozorów. Lubię zastój, ale na moich warunkach. Niestety, warunków nie stawiam ja, choć ciągle, ciągle bardzo o tym marzę. Od kiedy pamiętam, zawsze marzyła mi się różdżka maga. Mag to moja ukochana karta tarota. Magiem nigdy nie byłam, raczej ofiarą losu i w moim przypadku tarocianym głupkiem, który nigdy nie wyrasta, nie dorasta ani nie mądrzeje, pędzi w kierunku wieży.
Pożeram czekoladę, choć mi nie wolno, w każdym razie nie w dużych ilościach. Zjadłam już większą część tabliczki i nie żałuję :).
Wracając do mojej orientacji życiowej, a raczej jej braku - zawsze winiłam za to okoliczności i należy przyznać, że miałam rację. Heroicznego wysiłku wymagało ode mnie, abym upodobniła się do innych ludzi. Już mi tak na tym nie zależy, w każdym razie w o wiele mniejszym stopniu, niż kiedyś. Doszłam do tego, że ludzi nie lubię, po cholerę miałabym się  do nich upodabniać, ale kiedyś myliłam bycie jednym z nich z możliwością życia w ogóle. Po części tak jest rzeczywiście, ale tylko po części, zrozumiałam to jednak zbyt późno i teraz walczę, aby się utrzymać na powierzchni tegoż życia, które dla mnie usłane jest kolcami róż - od zawsze.

NERWY

 Mam straszliwe nerwy, nie potrafię sobie z tym poradzić, zawsze tak było, ale przecież mam powody. Cukier mi urosnie na pewno, a może i ciś...