Robota

 Robota tzw zawodowa ostatnio idzie marnie, oj marnie. Dobrze, że pracuję zdalnie, nie zniosłabym pana dyrektora wzroku duszonego łabędzia. Ten wyrzut, ten żal, ta pretensja...

Wykonuję pracę, która jest łatwa i średnio przyjemna, ma ten minus, że wymaga się wyników. Były, a jakże, ale wcześniej, a teraz przestały być, tak to już tu bywa i w moim przypadku nie zależy od lenistwa, gapiostwa ani braku chęci.

Wykonuję tę pracę, ponieważ potrzebuję pieniędzy, po prostu. Życie, jak już wspominałam, mnie nie oszczędzało i nadal nie oszczędza, więc walczę. Czy cholerny los nie mógłby mnie raz a porządnie wynagrodzić za wszystkie cierpienia?

Marzę o dobrobycie, świętym spokoju i braku trosk, czy to tak wiele??? ;)

Mani i pedi

 Oto spieszczenia drapania nagniotów, piłowania pazurów ręcznych i nożnych. Co najwazniejsze - nadawanie im kolorów. Pazury bez nałożonego koloru niewiele warte, sa gołe wprost wstydliwie, nie mówiąc o tym, że po prostu nudne! No, chociaż odżywka albo lakier bezbarwny, żeby coś błyszczało. Polki lubią się manikiurować, choć ostatnio zauważam jakoweś braki. Widziałam wiele niewiast z gołymi pazurami, no nieeee! 

Koleżanka ma Niemka mieszkająca ongi u mnie jakiś czas ze względu na pracę na naszej uczelni wyznała, że doznała szoku, bo moje rodaczki malują paznokcie do pracy!!! To słysząc  ja doznałam szoku na myśl, że Niemki tego nie robią ;).

Mnie mani i pedi zawsze kręciły, jak mawia młodzież. Nie używam tych wielotygodniowych lakierow hybrydowych, bo nie zniosłabym tego samego lakieru tak długo, po 4,5 dniach czuję potrzebę zmiany w kolorystyce. Używam bazy, dukrotnie ciągnę kolorem, na to kropelka, żeby szybko wyschło i na wierzch top coat. 

Kiedyś robiłam wzorki, rożne kolory, ale szybko mi przeszło, teraz jeden kolor dla wszystkich, jedynie ręczne mogą sie różnic od nożnych, a nawet powinny.

Tak sobie tu stukam, bo czas zrobić porządek z dwudziestoma końcówkami, lubię się tym zajmować, jednak od tego długiego urlopu lenistwo mnie opadło i nie działam, jak trzeba. Dlatego dziś różne potrzebne i zupełnie niepotrzebne działania podejmuję, a giry jakoś nietknięte.

Idę!

Czytnik

 O mon dieu!!! Czytam sobie i cóż zauważam - czytnik rzęzi! Nie chce przerzucać stron i w dodatku zgasło światło! Wyłączyłam i włączyłam, ale nic to nie dało, jedynie bardzo powoli udało się doczytać książkę do końca. Wyłączyłam na dłużej i robię przeszpiegi w necie, bo już go w myślach pochowałam. Wiele się nie dowiedziałam, w sensie wiele nowego. Kindla nie lubię, więc nie zakupię, a Pockety są, ale te które chcę nabyć, jeno online. O nie! Jużem ostatnio nabyła dla matki mej wiatrak, okazał się być bez śmigła i teraz walcuje się z reklamacjami online. Dziękuję. 

Jest w mym mieście sklep firmowy, ściślej to znalazłam stronę, ale czy ten sklep istnieje jeszcze, to trza ustalić. Tyle, że tylko do 16, a cztery lata temu płaciło się tam gotówką😪.

Po smętnych przemyśleniach, iże nie jest to dobry czas na wywalenie ponad pięciu stów włączyłam zwłoki i ożyły! Tyle że nadal światła brak. Zadziałałam wysoce inteligentnie, spojrzałam w ustawienia, patrzę - światłość zaznaczona, ale nadal ciemno. Pacne palcem - myślę, w końcu dotykowy :). Pacnęłam i działa, znaczy świeci.

Nie oszukujmy się jednak, biedak ma bliżej niż dalej, na razie jednak udajemy, że to chwilowa chrypka.

Maneki - neko

 Wiedziałam, ze ta figurka coś oznacza, że jest amuletem, ale szczegóły gdzieś uleciały. I wczoraj w jakiś sposób się na niego natknęłam w internecie, ktoś napisał, że dostał w prezencie i ze to kotek na szczęście. Zaczęłam drążyć temat.

Kotek ogólnie rzecz biorąc ma rożne możliwości w zależności od koloru, łapki, którą podnosi. Są rożne drobiazgi, które powinien kot mieć, ale nie zawsze tak jest, w końcu to towar skierowany do nabywcy, musi się spodobać, a więc trzeba zadbać o różnorodność.

W Japonii bardzo popularne, ponoć wszędzie są, bardzo przez Japonczyków lubiane. No czemu nie, bardzo sympatyczne.

Trochę czasu spędziłam na poszukiwaniu, porównywaniu i przemyśleniach, które powinnam nabyć. Jeden będzie dla mej kochanej Kazimiery, którą szczęście opuściło w tej minucie. Jak na razie zdecydowałam się na białego dla Kazi i na breloczek dla mnie, też biały, ozdobiony wzorkami z dzwoneczkami!

Potem się dokupi inne :))).

Koty

 Jeden z blogów mnie natchnął, było o kocie. A czy u mnie kiedykolwiek, nie pamiętam, a to tak ważna osoba. Wszystkich dziwi, że nie posiadam psa, bo przez większość życia miałam  całe stado psów i kotów. Tak się jednak porobiło, że ostałam się przy jednym kocie i na razie nie ma mowy o modyfikacji tego stanu.

Mój kot Julian ma 8 lat i przybył do mnie w bardzo ciężkich chwilach po śmierci męża. Nie ukrywam, to miała być moja pocieszka. I jest! Tyle, że charakter to on ma po dzikim przodku, nie będę się rozpisywać, bo powie, że go szkaluję. Jakoś się dogadujemy. Kocham kota, to mój towarzysz niedoli, on mnie też bardzo kocha i uważa za swoją matkę.

Było tak, koleżanka wiedząc, że poszukuję, przekazała wieść - są małe u jej znajomej, przysłała fotę. To było to! Małe miały cztery tygodnie, więc trochę wcześnie na odrywanie od mamci, ale co szkodzi pójść i zapoznać się z tematem. Okazało się, że kocia matka wraz z trojgiem potomstwa przebywa nie w domu, a w biurze rachunkowym. U pań, które kotki przygarnęły, mieszkał w domu groźny owczarek, nie gustował w kotach...

Patrze, te małe takie śmiałe - mój i dwie siostry. Płci żeńskiej nie brałam pod uwagę, bo nie miałam zamiaru użerać się z operacjami na dzień dobry, a przecież trza wykastrować. Łażą wszędzie, juz prawie pokonały schodki na podwórko, o nie!

Który to? Capnęłam, popatrzyliśmy sobie w oczy i rzekę - zabieram. Przestraszyłam się, że małe mogą czmychnąć, a panie, skądinąd fundujące im świetna opiekę - tego nie zauważą. Jedna z dotychczasowych właścicielek kociej młodzieży, ta młodsza, w płacz.

Zaczął padać deszcz, koleżanka, która mnie podwiozła i miała swoje dzieci w samochodzie zawołała: Patrycja, chcesz go oddać czy nie? Pani Patrycja: chcę buuuu. Jak wspominam - trochę to śmieszne było, w szybkim tempie uiściłam złotówkę, wsadziłam kota do torebki - zwykle naszam takie większe i wybiegłyśmy. Deszcz płakał, Patrycja płakała, a ja się śmiałam, też trochę przez łzy.

Jesteśmy ze sobą do dziś i niech tak jeszcze długo będzie. Amen.

Ostatnio jednak bardzo smutna wiadomość, moja bardzo bliska koleżanka wzięła małą kotkę, ale jest ona chora. Jakiś wirus powoduje zapalenie otrzewnej i kot umierający, może już go nie ma.

Miałam podobną historię z małym kotkiem, tym przed Julkiem. Wspaniały, kochany, wszystkich uwielbiał, nie miał fochów, bawił się pięknie, nawet mój mąż go polubił, choć generalnie za osobami kocimi nie przepadał. Dożył siedmiu miesięcy, zachorował, wątroba odmówiła współpracy, nie było ratunku. weterynarz twierdził, że zatruł się w domu czymś, ale to nieprawda. Potem inna lekarka twierdziła, że mógł chorować wcześniej. Nie zgłębiałam tematu, ale wspominam go i nigdy nie zapomnę.

Maseczki

Noszenie maseczek w obecnej sytuacji jest obowiązkowe, ale... Nasze prawa, konstytucja ble ble. Nasze prawo do braku odpowiedzialności, braku szacunku, prawo do zarażenia innej osoby, a co!!! Muszę czasem przemieścić się autobusem i od dziś poszukuję przyłbicy. Do tej pory nie kupiłam, bo naród maski przywdziewał. Obecnie ostentacyjnie w dużej liczbie tego nie robi. Wczoraj - młody robotnik, ze śladami pracy na budowie na kombinezonie roboczym, popija piwo z butelki, maska na brodzie. W przerwach między łyczkami siedzi z otwartą gębą jakby miał polipy. Może i miał, ale czasem zamykał otwór gębowy, więc chyba jednak nie. W takich przypadkach nosi się przyłbicę. Młodzian wysiada po kilku przystankach, przed wyjściem zakłada maseczkę i tak kroczy ulicą. A na ulicy nie trza... Rozum nie jest obowiązkowy. Kilka osób ma maskę, ale nos na wierzchu. Jedna ochrania brodę, ryj w całości wystawiony.

Dziś zauważyłam, że młode kobiety nie noszą masek, ale starają się nie przebywać w bezpośredniej bliskości innych osób. Co ciekawe, gdy po wyjściu z autobusu wchodzą do sklepu, maseczka natychmiast się znajduje. No tak, w sklepie obecnie numer z gołą facjatą nie przejdzie.

Przysiada się młoda cipka, maski brak - wysyłam sztylety oczne. Wyjmuje maseczkę, zakłada, ściąga, zakłada na bródkę, potem na chwilę na nosek, za moment z noska, w końcu znów pod bródkę, a na koniec wiesza ją na uszku. Szlag!!! Otwierałam usta z żądaniem zakrycia przez pipkę zakażającej potencjalnie gęby, gdy uświadomiłam sobie, że wysiadam.

Po powrocie z centrum wchodzę do sklepu po drobne zakupy. Płacę i nagle słyszę, że kasjerka podniesionym głosem upomina pijaczka. Stoi toto nade mną za plecami, nie zauważyłam gada. przyjemniaczek musiał opuścić sklep, ale zdążył na mnie nachuchać.

Wychodzę, pijaczki stoją opodal i przeliczają 4,50. Zbliżam się do przejścia, ci za mną i słyszę przymilne: dzień doobry. Ch.. z tobą, nie odzywam się. Proszę paniii, dzień dobryyy - nie odzywam się, ale drzemiący we mnie niedobry bullterier już podnosi rączkę z woreczkiem, a tam płyn do kąpieli - duża rzecz oraz grejfrut, też duży i ciężki, poza tym sporo innych rzeczy niewygodnych w zetknięciu z łbem pijackim.

Może się domyślił, bo odpuścił.

Czy tyle osób musi być idiotami?

Pandemia

 Zaczęła się i... trwa! W najlepsze. Mam trochę wiedzy na temat i cóż - pesymizm mnie nie opuszcza. O ile wcześniej nie odczuwałam strachu, teraz zdarza się. Mam urlop, ale nie wyjechałam na wakacje, trudno omijać skupiska ludzkie, a dodatkowo izolacja nie jest tym, o co chodzi w kontaktach międzyludzkich. I choć jestem raczej samotnikiem, obecność innych ludzi jest dla mnie ważna. Poruszył mnie bardzo film pokazujący puste miasta. Miasta, budynki, zabytki - to wszystko ma sens i znaczenie, gdy są tam ludzie; bez nich to tylko kupa kamieni.Andrea Bocelli śpiewał w pustej katedrze, a przed oczami pustka i tak naprawdę straszna cisza. Przejmujące, straszne, przestraszne.

Zaczęłam pracować zdalnie, robię to do dziś i bardzo prawdopodobne, ze tak zostanie. Wolałabym być w biurze, ale mam daleko do pracy i korzystam z komunikacji miejskiej, a moja mama panicznie się boi zachorować i umierać w męczarniach.

Jak spędzam urlop? W sumie fajnie, nawet na cztery dni wyskoczę na wieś, sąsiad ma tam dom i mnie zaprosił. Jest tam jeziorko i łódka, super!!! Na razie odpoczywam, fotografuję, czytam kryminały, szyję. Nie sprzątam chacha, choć dziś prasowałam. Niestety trza się będzie wziąć za to sprzątanie, bo chlew; u mnie nigdy nie ma bałaganu, ale...:).

Jutro udaję się do botanika, uwielbiam, będzie piękna pogoda. zazwyczaj potem biegłam pływać statkiem. Mam jednak obawy, bo na pewno będą wycieczki i po sprawie - nie wsiądę ze strachu przed zarazą. Chyba że uda się wstać wcześniej i turyści jeszcze się nie rozkręcą. Potem może pojadę i kupię sobie jakiś prezent, takie proste przyjemności. Generalnie nie nastawiam się na zakupy, w obecnej sytuacji nie stanowi to przyjemności żadnej. Jakieś dżinsy i buty jesienią i tyle.


Wczoraj :)

Wczoraj powrót do żywych :). Po tej chorobie i przesiadywaniu w domu no fuuu.
Rano co prawda zamieszanie, przyszli chętni na dom, odnoszę wrażenie, że ludzie przychodzą tak, jak idzie się na lody w niedzielę i jakoś po drodze. Taszczą male dzieci, są kompletnie nieprzygotowani, jeśli chodzi o to, czego sami oczekiwaliby jak również w kwestii jakiejkolwiek wiedzy o domu wybudowanym w tym okresie. Nie powstrzymuje ich to przed komentarzami, oczywiście mają do tego prawo, ale może trzeba być pewnym tego, co się plecie.
Najpierw przybyli młodzi ludzie w liczbie pięcorga, jak się okazało rodzeństwo, zostali wysłani przez rodziców na rekonesans, nastepnie pan mądraliński, miał zastrzeżenia, ale pytania kierował do nas, Powiedziałam wprost, że nie jesteśmy partnerkami do dyskusji w kwestiach budowalanych, możemy jedynie powtórzyć to, co przekazało nam kilku fachowców. Mianowice to, że nasz dom, choć do remontu, jest ok. Mam na myśli esencję, czyli ściany, stropy, więźbę, kominy. Poza tym wszystko trza zrobić na bóstwo; cena za metr domu do remontu, ale z dotychczasowych doświadczeń wnoszę, że powinnam oddać chałupę za darmo lub dopłacić i jeszcze cmoknąć włochatą rączkę dobrodzieja.
No dobra, ponarzekałam, teraz pozostaje czekać na kogos chętnego i normalnego. Wspomnę tylko, że obwąchuje nasze domostwo pewien Francuz, był już trzykrotnie wprawiając panią pośrednik w lekki szok - był i znów zniknął, choć mama mówi, że obaj z panem towarzyszącym znawcą tematu na koniec ostatniej wizyty powiedzieli: do zobaczenia ;).
Po tym całym zamieszaniu udałam się do kina i na zakupy w celu poprawieniu humoru. Udało się, humor poprawiony, mogę iść do roboty. Dziś też poprawiałam sobie humor w myśl zasady: ciesz się małymi rzeczami. Kupiłam motki włóczki, by dłubnąć kocyk dla kotka Kazimiery, następnie kryminał, a potem zagłębiłam się w temat ulubioncyh sów, bo sowy to ja kocham bardzo bardzo!!!

Stado

Mam kota i jest to dla mnie wielkie szczęście, ale kiedyś, można rzec, żyłam w stadzie. W naszym domu było zawsze kilka psów i kotów, w tym kilka na przechowaniu albo te, które się przybłąkały.
Pamiętam te czasy, byłam częścią stada i był to dla mnie zaszczyt. Niestety, było minęło - ojciec zmarł, mój mąż tez, zostałyśmy z mamą w dużym domu i o jednym kocie.
Ktoś mógłby spytać, w czym problem, ano w codziennej praktyce, moja mama nie ma siły na spacery z psem, a szanowny pan kot nie znosi konkurencji, ja zaś większość dnia spędzam poza domem. Trzeba myśleć realnie.
Wspomniawszy jednak niedawno te szczęsne czasy płakałam rzewnie. Musiałam jednak szybko się uspokoić, bo kot mój nie znosi, gdy płaczę i kiedyś nawet boleśnie mnie zaatakował.
Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, na razie jest jak jest.

Moc powraca :)

Moja mama, gdy wspomniałam, że źle się czuję, bardzo popierała tygodniowe zwolnienie mówiąc, że dobrze sobie odpocząć. Ale tak naprawdę bez wirusa w mym organizmie czuję się bardzo dobrze, osłabienie dopiero podczas infekcji. Obecnie czuję przypływ sił, z czego bardzo bardzo się cieszę, tak naprawdę wolę siedzieć w kancelarii i udzielać się zawodowo, niż gnić w chacie.
Szanowna szefowa słała już dziś obłudne esemesy, chce wiedzieć kobita, kiedy mrówa wraca, bo mrówa jest pracowita i skuteczna. Mogłam ją ucieszyć :).

Znów inny rok!!!!!!!!!!

A to numer, jak ten czas leci, że zacznę refleksyjnie hihi.
Stęskniłam się za pisaniem w blogowni, za blogowym koleżeństwem tez, może kogoś napotkam.
Ostatnie dwa wpisy - jestem na chorobowym i oto znów :), choć teraz nie tak poważnie, nie chcę powiedzieć, że w całości naciągane, ale żadna tragedia, mały tygodniowy odpoczynek od trudów wczesnego wstawania, galopu do autobusu, półgodzinnej podróży i durnego dnia pracy. Pracować trza, by mieć na waciki, więc nie narzekam. Ostatnio miałam urodziny i jedynym prezentem poza tym od koleżeństwa w pracy jest 500 zł od Ewki, też nie mogę narzekać, miły drobiazg :).
Dziś po pierwsze zmieniam wygląd bloga, dość tego smutnego błękitu. Nagle mnie to napadło przed chwilą hm...
Wspominam dawne blogowe czasy i pamiętam, ile radości z tego miałam, co skłoniło mnie do tak długiej przerwy? Chyba byłam w depresji, choć niezdiagnozowanej, absolutnym smutku, żałości.
Zaczynam od nowa!

NERWY

 Mam straszliwe nerwy, nie potrafię sobie z tym poradzić, zawsze tak było, ale przecież mam powody. Cukier mi urosnie na pewno, a może i ciś...